Taka prośba może się wydawać odrobinę niestosowna, biorąc pod uwagę trudne realia pracy freelancerów związanych z filmem, muzyką i sztuką. Nie wpłynie ona jednak raczej w żaden sposób na to, że Dave Meyers realizuje w ostatnim czasie przynajmniej kilkanaście klipów rocznie dla najgorętszych wykonawców na tej planecie.
Amerykanin ma naprawdę imponujące CV: łatwiej wymienić wykonawców, z którymi przez ostatnie ćwierć wieku nie współpracował. Meyers reżyserował teledyski m.in. dla Britney Spears, Limp Bizkit czy Janet Jackson. Równocześnie wykreował jedne z najbardziej charakterystycznych klipów pierwszej połowy poprzedniej dekady: obrazy do „B.O.B.„ Outkastu, „Work It” Missy Elliott czy „She Wants to Move” N.E.R.D stanowiły zdecydowanie ciekawszą stronę polskiego MTV w czasie szczytowej popularności stacji.
Meyers był też niezwykle pracowity i rozchwytywany. W 2001 roku spod jego ręki wyszło 40 klipów, lwia część zrealizowana dla naprawdę rozpoznawalnych twarzy. Siedem lat później, w 2008, stworzył ich tylko trzy. Od 2005 do 2016 roku nie pracował przy więcej niż 10 teledyskach. Dwa lata temu to się jednak zmieniło.
Przyczyna stojąca za powrotem do łask utytułowanego reżysera jest prosta: „HUMBLE.” To właśnie Meyers zrealizował dla Kendricka Lamara jeden z najgłośniejszych klipów mijającej dekady. To też idealna próbka stylu, który w ostatnich latach wypracował. Amerykanin jest ewidentnym mistrzem storyboardu – wymyślania głównie statycznych kadrów lub krótkich sekwencji zorientowanych wokół mocnych wizualnych rozwiązań. Ta stylistyka idealnie amplifikowała przekaz „HUMBLE.” – utworu w równym stopniu poważnego i buńczucznego.
Meyers z miejsca ponownie stał się najbardziej pożądanym nazwiskiem w środowisku, który zrealizował w podobnym stopniu udane, chociaż dużo bardziej jajcarskie, teledyski dla Travisa Scotta do Sicko Mode oraz Stop Trying to Be God. To jednak jedyne przykłady jego dobrej passy. Na kalkę „HUMBLE.” łasy był chociażby Justin Timberlake. Rezultat w postaci zrealizowanego przez Meyersa klipu do „Supplies” wygląda jak tania (choć w rzeczywistości pewnie bardzo droga) parodia hitu Kendricka.
Drugim ważnym kierunkiem w stylistyce reżysera jest jego uwielbienie dla efektów specjalnych i CGI. Sęk w tym, że rzadko kiedy wygląda ono przekonująco. Najłatwiej się o tym przekonać, oglądając wizualizacje do „Swish Swish” Katy Perry, „No Tears Left to Cry” Ariany Grande czy – godnego wysokiego wyroku pozbawienia wolności i długoletniego zakazu wykonywania zawodu – „ME!” Taylor Swift (który z jakiegoś dziwnego powodu wygrał statuetkę MTV Music Video Award za efekty specjalne).
W obrazach dla gwiazd pop asem w rękawie Meyersa są zabiegi wprost z kreskówek, duże ilości kadrów i pastelowych kolorów. Efektem są teledyski, które już w dniu premiery wyglądają staro. Nie chcę sobie wyobrażać, jak będą się prezentowały za kilka lat.
Motywacją tego tekstu nie jest zazdrość wynikająca z sukcesów jego bohatera. Życzę Dave’owi jak najlepiej. Jak na razie jednak kolejny renesans jego popularności szybko przeistoczył się w potok mało inspirujących kalek oraz zmarnowanych szans. A mamy w końcu do czynienia z rynkiem, na którym nie brakuje utalentowanych twórców czekających na swoją szansę, i może żądni setek milionów odtworzeń na YouTubie przedstawiciele wytwórni powinni w końcu spojrzeć w ich stronę.